Tajemnica kwitnącego lasu – między jawą a snem

W sercu starożytnej słowiańskiej krainy, gdzie bory szumiący szeptały tajemnice bogów, a wody rzeczne pieśń dawnych wieków niosły, rozsiadła się wioska Kwitnów, osada pełna żywota i radości. Lud tamtejszy w zgodzie z przyrodą trwał, duchy przodków czcząc i bogom lasu cześć oddając. Gdy wiosna ziemię budziła, a pąki na drzewach pękały, mieszkańcy święto Kwietnej Pani sprawiali, bogini płodności i odrodzenia, co ziemię błogosławiła, plony darząc obfitością.

Tego roku radość była osobliwa, bo do Kwitnowa zawitał Witosław, młody bard, którego głos serca poruszał, a pieśni o miłościach, przygodach i świata zagadkach opowiadały. Był on młodzianem urodnym, o włosach jasnych jak len i oczach niebieskich niby niebo w letni dzień. Uśmiech jego twarze rozjaśniał, a słowa w duszach słuchaczy echo zostawiały.

Wśród ludu wioskowego żyła Luba, córka zielarza, dziewczyna o urodzie nieprzeciętnej i sercu dobrym. Włosy jej złote nici przypominały, oczy zielone jak liście dębu lśniły, a skóra delikatna była niby rosa o poranku. Śmiech jej muzyką brzmiał, a obecność ciepło i wesele niosła.

Gdy Witosław do wioski przybył, oczy jego na Lubę spoczęły. Podczas przygotowań do święta spojrzenia ich się skrzyżowały, a w powietrzu coś czarodziejskiego zadrgało. Bard, urzeczony jej krasą, postanowił pieśń najpiękniejszą jej złożyć w darze. Luba zaś, ciekawоścią zdjęta, coraz więcej czasu z nim spędzała, w opowieściach jego i śpiewie się zatapiając.

Wieczorem, gdy święto rozgorzało, lud na polanie się zebrał, przy wielkim ognisku tańce i śpiewy rozpoczynając. Witosław, w środku stanąwszy, lutnię w dłoniach dzierżył i pieśń o miłości wiecznej począł. Głos jego w nocnym powietrzu płynął, a Luba, wśród tłumu stojąca, serce swoje mocniej bić czuła. Gdy pieśń umilkła, bard ku niej podszedł i do tańca zaprosił. Dłonie ich się splotły, a oni w rytmie muzyki wirowali, świata wokół zapominając.

Tej nocy, pod gwiazdami, pierwsze pocałunki wymienili. Miłość ich kwitła jak wiosenne kwiaty, nadzieją i radością przepełniona. Zdawało się, że szczęście ich nieprzemijające, a przyszłość w barwach najjaśniejszych się mieni.

Lecz w cieniu boru coś mrocznego czyhało, czekając na chwilę, by w żywot ich się wcisnąć. Głęboko w lesie mieszkała Baba Jaga, wiedźma stara, strażniczka magii i ciemności. Chatka jej na kurzej nóżce stała, miejscem będąc, którego każdy stronił.

Pewnego dnia Witosław z Lubą, po lesie chadzając, zioła i kwiecie zbierali. Z любопытства do chatki starej zajrzeli i Babę Jagę ujrzeli, przy stole siedzącą, w kotle eliksiry tajemne mieszającą. Wiedźma oczyma przenikliwymi na nich spojrzała i uśmiech złowieszczy rzuciła.

— Witajcie, młodzi miłośnicy — rzekła głosem chropowatym. — Widzę, że miłość wasza krzepka, lecz czy próbę przetrzyma?

Zaniepokojeni, lecz ciekawością zdjęci, zapytali, co ma na myśli. Baba Jaga opowiedziała o źródle magicznym w lesie, co miłość na wieki wzmocnić może, lecz droga doń pełna jest niebezpieczeństw i pokus.

— Jeśli siłę uczuć swych dowieść chcecie, odnajdźcie źródło i napijcie się z niego społem — dodała. — Lecz baczcie, nie wszyscy, co w tę drogę ruszyli, powrócili.

Pewni siebie, wyzwanie przyjęli. Wiedźma mapę im dała i ostrzegła, by ścieżki wyznaczonej się trzymali. Ruszyli w las, dłonie splecione mając, pieśni miłosne nucąc.

Początek drogi weselem tchnął. Las krasą zachwycał, kwiaty kwitły, ptaki śpiewały. Witosław z Lubą przystawali, widoki podziwiając, w swej obecności się radując. Na polanę trafili, gdzie kwiaty najpiękniejsze rosły. Luba bukiet zbierać zaczęła, a Witosław przy niej siadł, na lutni grając.

Nagle z krzaków nimfa leśna wyskoczyła, Zoria imieniem. Włosy jej mchu kolorem falowały, oczy jak szmaragdy błyszczały. Znana była z uwodzenia mężów śpiewem i krasą. Na Witosława spojrzała i pieśń tak cudną zaczęła, że bard wszystkiego zapomniał.

Luba, w oczach ukochanego zauroczenie widząc, zazdrość poczuła. Zoria bliżej podeszła, ramienia Witosława dotykając, a on, niby w śnie, za nią ruszył. Luba, nie wierząc, pobiegła za nimi, imię jego wołając.

W ostatku Witosław się ocknął, od Zori się odwrócił i na Lubę spojrzał. Zrozumiał, że pokusie niemal uległ, przeprosił ją i przyrzekł baczyć lepiej. Luba, choć zraniona, wybaczyła, wierząc w siłę ich miłości.

Drogę kontynuowali, czujniejsi niż wprzód. Las gęstniał, ścieżka zwężała się. Wkrótce rozstaje ujrzeli. Mapa prosto kazała iść, lecz na boku jabłko złote leżało. Witosław je podniósł, a mgła z jabłka się wyłoniła, postać niewiasty przybierając.

Była to Marzanna, bogini zimy i śmierci, w szatach uwodzicielskich. Oczy jej jak lód błyszczały. — Pójdźcie ze mną, a tajemnice życia i śmierci wam objawię — rzekła głosem kuszącym.

Luba serce zamarłe poczuła. Wiedziała, że Marzanna groźna, lecz pokusa wiedzy silna była. Witosław, pamiętając Zorię, odmówił. — Miłość nasza siłą naszą, tajemnic niszczących nie łakniemy — odrzekł.

Marzanna zaśmiała się zimno i znikła, mgłę rozwiewając. Wstrząśnięci, lecz niezłomni, szli dalej. Dotarli do źródła, co jak srebro płynne lśniło. Miejsce to spokojem tchnęło, magią przesycone.

Napili się wody, dłonie splecione mając. Słodka i rześka była, a miłość ich jeszcze się wzmogła. Szczęście wieczne się zdawało.

Lecz w powrocie las się odmienił. Drzewa czarne i skręcone stały, woń zgnilizny powietrze trawiła. Przyspieszyli, lecz drogę zgubili. Szepty i śmiechy z mroku się niosły.

Z cienia Baba Jaga wyszła, oczy jej czerwienią płonęły. — Myśleliście, że próba skończona? — zagrzmiała. — Miłość to nie jeno radość, ale i cierpienie. Lękom stawcie czoła.

Las ożył, stwory potworne z ziemi się wyłaniały — demony i upiory ich otoczyły. Dłonie trzymali, lecz strach ich skuwał. Witosław na lutni grać próbował, lecz palce drżały.

Luba, w trwodze, oczy zamknęła i do Kwietnej Pani modły wzniosła. Z nieba światło spadło, stwory w cień się cofnęły. Przed nimi stanęła Kwietna Pani, w szacie kwiecistej.

— Miłość wasza próby przetrwała, lecz pamiętajcie, że życie grozy pełne — rzekła łagodnie. — Niech ta opowieść przestrogą będzie.

Dotknęła ich czoła, strach rozwiewając, drogę wskazując. Do Kwitnowa wrócili, wdzięczni i pokorni. Historię swą opowiedzieli, a legenda z ust do ust szła.

Miłość jest magią najsilniejszą, lecz odwagi i wierności wymaga. Ciemności lekceważyć nie można, bo pokusy i grozy na każdym kroku czekają. Jeno miłość prawdziwa, wiarą i roztropnością wsparta, losu próbom sprosta.

.

.

.

.